sobota, 23 czerwca 2012

Chapter 5. Miło było znów cię poczuć.


Widziałam w moim życiu setki uśmiechów, ale żaden nie przyspieszył bicia mojego serca tak jak Twój.
Żaden nie powodował, że moje kąciki ust same  się podnosiły.

Nie spałem całą noc. Myślałem.  Za dużo. Stanowczo za dużo.
Do jakich wniosków doszedłem?
Nic nowego. Tylko tyle, że jestem sukinsynem.
Ziewnąłem szeroko, wyrzucając dłonie ku górze. Powoli zwlokłem się z łóżka.  Dawno nie spędzałem czasu z chłopakami, toteż chciałem poprawić moją obecną sytuację i wykorzystać jakoś czas.  Ospałym krokiem zszedłem na dół, witając się z Zaynem, bo jako jedyny przebywał  w kuchni.
Podszedłem do lodówki, i otworzyłem ją szeroko opierając się dłońmi o jej krawędzie. – Co na śniadanie? – zapytałem i zacząłem buszować w jej wnętrzu. 
Zaśmiał się cicho. Odwróciłem głowę ku niemu. – Naleśniki. – Wyciągnął do mnie dłoń z talerzem, pełnego tych pyszności polanych czekoladą. Otworzyłem usta ze zdumienia.
- Wiesz, że bardzo cię kocham? – zapytałem retorycznie, biorąc  kilka z nich i wpychając sobie do gardła. Tak dawno nie jadłem nic słodkiego. W tej chwili miałem gdzieś kalorie, oraz moją twarz jutro obsianą, jak to zwykle u mnie bywa po słodyczach, kilkoma wypryskami. A jak zapewne dobrze wiecie, przywiązywałem dużą wagę do mojego wyglądu. 
- Oczywiście, że wiem. Każdy mnie kocha. – odparł i posłał mi swój szczególny uśmiech numer 3. – Jakie mamy plany na dzisiaj? Myślę, że nie jesteś zajęty Eleanor, sądząc z jej miny, gdy od nas wychodziła… -Podrapał się po głowie wolną ręką. - Co jest stary? Nie podołałeś zadaniu? Zawsze mogłeś ją wysłać do mnie…
-Zdrajca. NIE wtrącaj się. Nie miałem ochoty – przerwałem mu. Parsknął śmiechem pomieszanym z drwiną i od razu zaczął kasłać, bo się zachłysnął. – Bardzo dobrze. Mam to gdzieś, wcale ci nie pomogę!  - rzuciłem i biorąc do ręki kilka naleśników wyszedłem z kuchni  i kierowałem się w stronę salonu. Po drodze minąłem zaspanego Harrego, jednak nie będąc pewnym jak zareaguję, patrząc w te jego zielone tęczówki, nie zaszczyciłem go spojrzeniem. Za to on lustrował mnie od góry do dołu. A wystarczyło ubrać jakąkolwiek koszulkę.  Westchnąłem cicho i usiadłem na fotelu, włączając pierwszy lepszy kanał w telewizorze. Rozmnażanie płazów. Do dupy. Dalej.  Życie na wsi. Po cholerę mi to? Kolejnym  były teledyski. Rzuciłem pilot gdzieś w kąt, widząc, że leci jedna z moich ulubionych piosenek.  Poruszałem stopami do rytmu, bo nie mogłem śpiewać mając usta zatkane pałaszowaniem śniadania.  Niedługo później do pokoju wszedł Harry i usiadł na kanapie naprzeciwko mnie, wpatrując się we mnie gniewnie. Próbowałem to zignorować, jednak nie mogąc już dłużej wytrzymać jego przeszywającego mnie wzroku, zareagowałem niezbyt inteligentnie.
-Co?
- Nie lubię tej piosenki. Zmień ją. – Odparł, kierując wymowny wzrok na telewizor.
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo nie chcę. Bo nie zrobię tego dla ciebie i nie mam pilota. – odpowiedziałem na jego durne pytanie, siadając wygodniej na fotelu.
-Gdzie pilot? – zapytał znów.
- Nie mam pojęcia.
-Nie chcesz mi powiedzieć? Sam go znajdę. – odrzekł i wstał ze swojego miejsca. Westchnąłem zrezygnowany.  Chodził w te i we te, zaglądając w zakamarki, w których zwykle go trzymamy. Znudzony oglądałem kolejny teledysk. Burknął cicho i stanął przed telewizorem, zasłaniając mi widok.
- Zejdź – powiedziałem mu, machając ręką, jakby to coś mogło pomóc. Nie pomogło, a może tylko pogorszyło sprawę, bo ruszył w moją stronę, wyciągając ku mnie ręce.  Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc jakie będą jego zamiary. Gdy był na tyle blisko, ze mogłem go dotknąć, jedną dłonią odsunąłem jego ręce, drugą  trzymałem na jego piersi.  – Co ty robisz!?  - rzuciłem gniewnie, bo napierał na mnie coraz mocniej. Szybkim ruchem ręki zabrał moje i pochylił się ku mnie, obejmując mnie swoimi dłońmi, które macając fotel pode mną, szukały najprawdopodobniej pilota. –Tutaj go nie ma! –krzyknąłem, zdecydowanie za cicho niż zamierzałem, odpychając go. Odsunął się kilka kroków i popatrzył na mnie smutnym wzrokiem. 
Prychnąłem.  – Nie zrobisz nic, żeby się powstrzymać? – zapytałem pogardliwie. Harry spuścił wzrok na podłogę i przygryzł na chwilę dolną wargę, jakby się zastanawiając.
- Miło było znów cię poczuć. – szepnął cicho i szybkim krokiem opuścił salon. 

Cholernie mnie zatkało.
Oh, znów się zaczyna. CHOLERNIE.
Siedziałem tam może z pół godziny.
W mojej głowie dudniły tylko te słowa.
‘Miło było znów cię poczuć.’
Uczucie jego rozgrzanych dłoni, gdy przypadkiem musnął mojego ciała.
‘Miło było znów cię poczuć.’
Nie jestem kurwa mać gejem!
Nie jestem. 

Nie wiedziałem co mam myśleć. Harry był moim przyjacielem. Nie mogłem go ot tak zostawić.  Za każdym razem, gdy przechodził obok mnie, czułem się speszony, jak mała dziewczynka.  Ale nie chciałem być daleko od niego. Nie mogę go porzucić. Nie po tych wszystkich latach razem. Czy już wtedy czuł coś do mnie?  
Myślę, że powinienem trochę odpocząć. Od tego wszystkiego.  Najlepiej, gdzieś daleko stąd, z moją dziewczyną. Bo jak pamiętacie, jestem HETERO. I posiadam własną dziewczynę.
‘Która wcale cię nie podnieca.’ Coś szepnęło w mojej głowie.  Chrząknąłem. To kłamstwo, próbowałem przekonać samego siebie. Kochałem ją, a jeżeli raz nie chciałem uprawiać z nią seksu nie znaczy, że mnie nie podnieca!
‘Chcesz, by to ktoś inny cię zaspokoił.’
Czy ja właśnie rozmawiałem sam ze sobą? I czy to moja głowa mówiła takie pierdoły?
Zamknij się. Zamknij. To jedno, wielkie kłamstwo.
To nie moja wina, że jeden, pieprzony, durny chłopak, chce się ze mną pieprzyć.
‘A czy ty z nim…?’

Zerwałem się z miejsca. -KURWA JEGO W DUPĘ PIERDOLONA MAĆ! – krzyknąłem, biegnąc do swojego pokoju. Po drodze minąłem oszołomionego Liama oraz Zayna, którzy wyglądali zza framugi drzwi kuchennych. Usłyszałem tylko ciche ‘Co się dziej…’ jednego z nich, a już zamykałem a sobą drzwi.
Byłem w swoim królestwie. Nadal z moją głową. Z różnorodnością myśli.  Zsunąłem się w dół po ścianie, z szybko bijącym sercem i drżącymi rękami.
‘Miło było znów cię poczuć.’
Przecież nie jestem gejem.
Myślę, że powinienem porozmawiać z Harrym. Wyjaśnić to i owo. Poprosić, by nikomu nie mówił o swoich uczuciach. By się ze mnie nie zakochiwał. By dał sobie spokój. Muszę spróbować go jakoś zrozumieć.
Dlaczego ja? 

Nie byłem nikim szczególnym.  Oczywiście, że spędzałem z nim dużo czasu, czasami traktując go o wiele bardziej intymnie, niż powinienem.  Ale to nie miało mu pokazać, że chcę iść z nim do jednego  łóżka, a tylko tyle, że traktuję go jako mojego najlepszego przyjaciela. I chcę ,by takim został.
Nie chciałem nawet myśleć jak bardzo popieprzone to było, ale musiałem przyznać przed samym sobą: cholernie lubiłem Harrego. Może nawet bardziej.
Nigdy nie przejmowałem się opinią innych, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić reakcji moich znajomych, gdybym nagle oznajmił, że jestem homo. Ten szalony, ja który, co tu dużo ukrywać, uwielbia kobiety, nagle czuje coś do swojego przyjaciela? I podnieca się na jego widok?
Tylko głośno myślę, spokojnie.  To niedorzeczne, by kiedykolwiek się stało i mam nadzieję, że nigdy nie stanie. 

Ale Harry nie był jakimś tam chłopakiem, przypadkowym, takim samym jak milion innych. Nie, on był wyjątkowy. Zupełnie inny, niż ta cała, pieprzona społeczność. Dla mnie znaczył o wiele więcej. Był jakby powietrzem, bez którego nie mogłem oddychać, żyć. Teraz, gdy nie mogę swobodnie z nim porozmawiać, czuję się pusty i bezsilny. Jestem przybity, nie mając go przy sobie. Nie mogąc go swobodnie poczochrać, połaskotać, jak to bywało wcześniej.  Nie mógłbym wytrzymać bez niego chociażby jednego dnia, bo umarłbym z tęsknoty za nim. To wiedziałem aż za dobrze. 

Od dłuższego czasu zaprzątał moje myśli i  nie potrafiłem się go z nich pozbyć. Próbowałem nawet go ignorować, ale nie potrafiłem – oczarowany jego słodkimi dołeczkami w policzkach, gdy uśmiechał się do mnie, burzą loków na głowie,  w które, odkryłem to z przerażeniem, z chęcią wplótłbym dłonie i zielonymi, błyszczącymi oczami, w których czaiły się iskierki.
Był jakby moim przeznaczeniem, które daje mi siłę do dalszej walki.
Nagle zdałem sobie sprawę, że nie ma już tego błogiego uczucia szczęścia, które zwykle miewałem, gdy o nim myślałem. Teraz były obawy.  Oraz… Coś mi jeszcze nie znanego. I nie wiedziałem, czy chcę je znać. 

Tę sytuację miałem w głowie w stu wariantach, wymyślaną do perfekcji. A wyszło… Jakbym był z marsa. 

Może bez ciebie nie jestem taki silny. Może sam nie daję rady. Jesteś moim tlenem. Umieram, ponieważ nie możesz być tym samym, kim byłeś kiedyś.  Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Głowę odchylam do tyłu, drżące ręce ściskam na podbrzuszu.
Wyciągnąłem nimi telefon z przedniej kieszeni.
‘Przyjdź do mnie, proszę…’ Napisałem do mojego osobistego nieba. Do osoby, na której widok rozdzierało mi serce. Do Harrego.
Kolejne łzy płynęły po moich policzkach.  Zakryłem twarz dłońmi i cicho szlochałem. Czekałem. 
Może kilka minut, może godzinę, miesiąc, całą wieczność.  Dla niego zrobiłbym wszystko.
Za dużo wspólnego, żeby nagle żyć osobno. Za dużo uczuć, kłębiących się w mojej głowie. Za dużo niepewności i strachu do dalszego działania.  Przestrzeń nie do pokonania, a prędkości zbyt silne by dogonić utracone siły.

Być może ten rodzaj miłości, w który wierzę, jest po prostu nieosiągalny.
 Popierdolony świat z popierdoloną przyszłością.
Znienawidzone myśli i częstotliwość uśmiechów.
Sarkazm i ironia.
Kolejne łzy, kolejne spazmy dreszczy.
Drżenie rąk i pustka w głowie.
Szczękanie zębami i miłość.
Moje osobiste niebo.
Pospiesz się, błagam w myślach. Nie mogę dłużej. Muszę komuś powiedzieć to, co siedzi w mojej głowie. 

Uśmiech nie zawsze znaczy, że jesteś szczęśliwy

what the fuck is going on inside my head?
Nie wiem.
Nadal czekam, widzisz?
Nadal czekam.
Nie pozwól, bym tu zamienił się w kamień.
Nie pozwól, bym cię opuścił.
Nie pozwól, bo czekam. 


***
I jak? 
może być? 
Miałam go dodać w lipcu, ale sporo jest napisany, to nie czekam, tylko dodaję. 
Proszę, jeżeli to czytasz, napisz cokolwiek w komentarzu. 
to cholernie dla mnie ważne, bo nie wiem czy podoba wam się ten sposób pisania. 

xoxo

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Chapter 4. Nie w tym momencie


Najgorsze jest rozczarowanie.
Oraz domysły.
Bo domyślam się, że wcale nie tęsknisz.

Gdy tylko zamknąłem drzwi, poczułem jej dłonie na swoim ciele. Spojrzałem jej głęboko w oczy, upewniając się, czy tego właśnie chce. Kiwnęła głową.  Wsunąłem ręce pod jej koszulkę, delikatnie błądziłem palcami po jej plecach, tworząc sobie coś w rodzaju przepustki do dalszych igraszek.  Burknęła cicho i pocałowała, nacierając tym samym na moje ciało. Oparłem się o ścianę i przycisnąłem ją mocno do siebie, nadal skradając pocałunki. Chowałem swoją dłoń w jej włosach a ona gładziła swoją stopą moje udo, przyprawiając mnie o rozkoszne dreszcze. Niedługo później moja koszulka leżała niedbale rzucona gdzieś w kąt. Jej ręce gładziły mój kark. Czułem jej usta na swoim ciele. Jęknąłem cicho i nie chcąc być jej dłużny zacząłem rozpinać guziki jej koszuli. Zauważyłem, jak kąciki jej ust unoszą się ku górze.
- Nie uśmiechaj się tak, jeszcze nie skończyłem – szepnąłem cicho, odgarniając jej włosy z czoła.
Spojrzała na mnie spod tych długich rzęs. – Po prostu jesteś bardzo seksownym kociakiem.
Przestałem męczyć się z jej bluzką. Popatrzyłem jej w oczy. – Ściąg to. – rozkazałem drżącym głosem. Zrobiła to i nie pozwalając mi nacieszyć się widokiem zaczęła majstrować przy moim pasu od spodni.
-Nie tak prędko. – powiedziałem i wziąłem ją na ręce. Była leciutka niczym piórko, więc bez problemu przetransportowałem ją na moje łóżko, kładąc ją na nim może ciut za mocno. Mruknęła  i wyciągnęła do mnie ręce, domagając się pieszczot, z miną tak bardzo skrzywdzoną, że natychmiast podpełzłem do niej na czworakach. Dłońmi objąłem jej twarz, całując czule. Jęknęła cicho.  Z łatwością pozbyłem się moich spodni, gdy ogarnęło mnie dziwne zamroczenie.  

Czując Eleanor tak blisko siebie, usiłowałem sobie przypomnieć dlaczego, tak właściwie, ja to robię. Jaki jest w tym sens i do czego dążę.  Dlaczego, do cholery, zamiast skupić się na obecnym zajęciu, moje myśli błądziły gdzieś daleko?

Chciano za szczęściem rozpisać listy gończe, ale nikt nie umiał podać rysopisu.

Nie czułem pożądania.  Nie dbałem o to. Nie umiałem. Nie teraz. Nie, jeżeli moją głowę zawładnął pewien chłopak, który dawno powinien być skończonym rozdziałem. 
Wyobrażasz sobie jak to jest, kiedy twój najlepszy przyjaciel za każdym razem chcę cię przelecieć?
I jego fantazje erotyczne są właśnie z twoim udziałem?
Masz rację, ja też sobie tego nie wyobrażam. A raczej… Nie wyobrażałem.
CO JEST ZE MNĄ NIE TAK?
Myślę, że czas wysłać mnie na leczenie.
Zamiast zająć się cholernie seksowną dziewczyną, która ma na ciebie wielką ochotę, tak po prostu myślę o mężczyźnie, który jest gejem.
I nie wiem, jak długo to przede mną ukrywał. Albo… Albo ukrywał przed sobą.

gdy wybiła godzina 5 na tarczy zegara nadużyłem włoskiego przysmaku, nie był to haszysz

-Nie… Nie mogę… - szepnąłem i odsunąłem się od jej rozpalonego ciała, które w normalnym wypadku by mnie cholernie podniecało.
Chyba nadużywam słowa cholernie.
Cholerna racja.
 Popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i zmarszczyła delikatnie brwi. – Co to znaczy  nie możesz? – rzuciła gniewnie i szybkim ruchem zeszła z łóżka.  Usiadłem na jego skraju i podkurczając nogi zakryłem twarz dłońmi. 
Nie mogłem zrozumieć pojedynczych myśli, które przelatywały przez moją głowę.
- Przepraszam… - szepnąłem, zdecydowanie za cicho. – Jestem skończonym dupkiem, wiem.  – Eleanor ubrała na siebie swoją koszulkę i patrzyła na mnie gniewnie.  – Nie jestem dzisiaj w nastroju…
Prychnęła pogardliwie. – Może nie jesteś też w nastroju, żeby kontynuować nasz związek?
Otworzyłem usta ze zdumienia. – Nie zrywam z tobą! Po prostu nie chcę uprawiać dziś seksu.  Nie chcę, rozumiesz? – powiedziałem dobitnie. Wiedziałem, jak bardzo ją tym skrzywdziłem. Wiedziałem, że czuła się niedowartościowana i niepotrzebna. Wiedziałem, że jestem skończonym sukinsynem.
-Rozumiem. – Rzuciła w moją stronę i podeszła do drzwi, zabierając wcześniej wszystkie swoje rzeczy. – Zadzwoń, gdy już ochłoniesz. – Wyszła, trzaskając drzwiami.
Skuliłem się na moim łóżku, nadal pozostając w samych bokserkach.
W tym momencie, najchętniej poszedłbym tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie, ale obawiałem się, że nikt nie będzie mnie szukał. Paradoks mojego życia.
To było jak ‘ jesteś za młody i za głupi, by zrozumieć jak młody i głupi jesteś ‘ mojej mamy, podczas sprzeczki o błahe sprawy. Myślę, że jest mi teraz bardzo potrzebna. Tylko ja byłem tysiące kilometrów od  niej, a telefon nie wystarcza. Nie w tym momencie.
Co się ze mną dzieje? Zupełnie się nie poznaję. Kiedyś zrobiłbym wszystko dla Eleanor, poświęciłbym się, rzucił z mostu, byleby tylko ją spotkać, dotknąć. Teraz przepuszczam najlepsze okazje, by pieprzyć się z  moją dziewczyną.
 To wszystko rozpierdala mnie od środka, zrozum. Taki już jestem.
A może byłem.
Kim jestem teraz?
lubiłem swój towarzyski grób, sam go sobie wykopałem i z radością się w nim położyłem.

Usłyszałem szczęk otwieranych drzwi. Zza framugi wyłoniła się gęsta czupryna osoby, której w żadnym wypadku nie miałem ochoty oglądać.
-Harry Styles… - rzuciłem przeciągle. – Czego tutaj chcesz? Nie wystarczająco namieszałeś w moim życiu? – Emocje sięgały zenitu. Czułem, że muszę mu to wszystko wykrzyczeć, jak bardzo pieprzy mi życie. Jak bardzo go w tym momencie nienawidzę.
Ale jak bardzo chcę, by tutaj został.
Co? Nie. Wykluczone. Zamknij się, ty dziwna części mojego zbzikowanego mózgu.  Jak mogłem coś takiego pomyśleć?
Harry patrzył na mnie intensywnie. Wiem, że się hamował, ale jego  wzrok ciągle był kierowany na moje bokserki. Szybko zasłoniłem się pościelą. Zamrugał kilkakrotnie, a ja wykrzywiłem usta w złośliwym uśmiechu.
- Nie mógłbyś się kontrolować? – zapytałem ironicznie.  Widziałem w jego oczach zmieszanie i wstyd. – Po co tu przyszedłeś?
- Chcę naprawić…
- Żarty sobie ze mnie robisz, Styles? Nie jestem gejem!A tobie staje  na mój widok! Nie możesz się powstrzymać od gapienia się na mnie!
-I tak bardzo ci to przeszkadza?
‘Nie.’ Coś szepnęło w mojej głowie. Złapałem się za włosy, w geście desperacji.  Jak on śmie być tak bardzo bezpośredni? Co nim kierowało? Przez te kilkanaście lat przyjaźni z nim nie pomyślałbym, że może być… Taki. Nie umiałem tego jeszcze określić, nie wiedziałem, jak mam to postrzegać. Nie odpowiedziałem na pytanie.
Dostrzegłem błysk w jego oczach. – Tak myślałem… - powiedział drżącym głosem i wyszedł z pokoju. 
Krzyknąłem desperacko.
Mieszane uczucia rozdzierały mi serce.
Tak naprawdę mój świat zaczyna się tam gdzie kończy się wasza wyobraźnia.
Co mam zrobić z niejakim panem Stylesem ? W najgłębszym zakamarku mojego mózgu skrywałem coś, czego sam się obawiałem. Uczucia, które w żadnym wypadku mi nie odpowiadały. To jest jak kolejka górska, ale jeszcze nie wiem dlaczego.  Byłem cholernie skołowany.

"(...) nie chcieliśmy takiego zakończenia. chcieliśmy żyć, ten świat nie ma miłości,
ten świat umiera, ten świat na nas nie zasłużył, dla tego musimy odejść,
nasza historia już została opowiedziana, my odchodzimy,a wy zostajecie,
zabijacie się powoli sami o tym nie wiedząc, że to wy jesteście salą samobójców"*

Czy pozostaje mi coś innego?
 Cholerne pedały.

-----------

To właśnie to. 
Jest krótszy, faktycznie, ale wierzę, że wam się spodoba. 
*cytat pochodzi z sali samobójców. 

Możecie napisać co wam się tutaj podoba, a co jest nie tak? 
Chciałabym wiedzieć, co zmienić, itd. 
z góry wielkie dzięki. 

https://twitter.com/#!/Blllueberry <- mój twitter, w razie czego.

czwartek, 14 czerwca 2012

Chapter 3. Czy potrafisz być kimś takim jak ja?


Niekiedy pisanie sprawia mi wielki ból.
Czasami udaję kogoś, kim wcale nie jestem.
Czy potrafisz być kimś takim jak ja?


Byłem pusty. 
Albo wściekły tak cholernie, że nie wiedziałem kim jestem.
I przede  wszystkim, szok zawładnął moim ciałem.
Albo… Zacząłem zdawać sobie sprawę z… z różnych rzeczy.
Co ja robię ze swoim życiem? 

Czy wiesz, że wyglądam beznadziejnie? Wprost okropnie. Dziwię się, że lustro jeszcze nie pękło od mojej brzydoty. Zayn nie byłby zadowolony, widząc moją fryzurę. Czy możesz sobie wyobrazić te moje włosy, roztrzepane we wszystkie strony? Nie sądzę żebym był w stanie gdzieś wyjść.
Rzuciłem się na łóżko. 

Oh it's what you do to me
Oh it's what you do to me
What you do to me

Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Byłem bezsilny i obojętny.  Podniosłem oczy, wpatrując się w moje zdjęcie na szafce, na której byłem wraz z Harrym. Podniosłem je.
Czułem pulsowanie w skroniach. -Agrhh! – krzyknąłem wściekle, rzucając nim o ścianę. Po pokoju rozległ się odgłos tłuczonego szkła.  Zdjęcie  zostało w nienaruszonym stanie.  Czułem niemy ból w podbrzuszu.  Usiadłem na poduszkach i podciągnąłem  ku sobie kolana, oplatając je dłońmi. Skierowałem wzrok ku pianinie.
Ostatnio ciągle miewałem natchnienie, ale cieszyłem się  z jednej strony, w końcu byłem muzykiem. Z drugiej zaś miałem dosyć ciągłego przelewania moich uczuć na kartkę.
Myślałem jeszcze przez jakąś minutę, czy dwie, po czym zerwałem się z miejsca i usiadłem przy pianinie.
Zacząłem grać. 

Sam za bardzo nie wiedziałem, do czego prowadzi melodia, ale wczuwała się moją sytuację, więc nie przestawałem.  Cicho podśpiewywałem, zapisując niekiedy kolejne nuty oraz słowa. 

Would you know my name if I saw you in Heaven?
Would it be the same if I saw you in Heaven?

Brakowało mi mojego osobistego nieba. Chciałbym czuć się po prostu szczęśliwy, nic więcej. 

I must be strong and carry on,
'Cause I know I don't belong here in Heaven.
Would you help me stand if I saw you in Heaven?
I'll find my way through night and day,
'Cause I know I just can't stay here in Heaven.

Myślisz, że jeżeli jestem gwiazdą, to mam wszystko, czego sobie zapragnę. Że moje życie jest idealne.
Cóż, nic bardziej mylnego.
Chciałbym być na twoim miejscu, naprawdę. Zwykła, szara codzienność.
Moja przyszłość jest zaplanowana.
Ty tworzysz ją wraz z teraźniejszością.

Time can bring you down; time can bend your knees.
Time can break your heart, have you begging please, begging please.
Beyond the door there's peace I'm sure,
And I know there'll be no more tears in Heaven.

Czuję ogromną pustkę. Czuję się jak... Jak maszynka do zarabiania pieniędzy. Wiesz jak to jest, nie? Pamiętam naszą trasę po Ameryce.  Z jednej strony to była ogromna przygoda, ale pracowaliśmy dzień i noc żeby tylko zadowolić wytwórnię i fanów. W każdym razie czuję coś w tym stylu i to nie jest miłe uczucie. Westchnąłem.
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Już nie śpiewałem, ale nadal grałem. Do środka wszedł niepewnym krokiem Liam. Skinąłem mu głową, pokazując, by usiadł koło mnie.  Przyglądał mi się chwilę, po czym przytrzymał moje dłonie, bym przestał grać, co też uczyniłem. Odgarnąłem grzywkę i spojrzałem ku niemu.
- Śpiewasz, Louis, z własnej woli. Co się stało?  - zapytał, poprawiając się na krześle. 
Zmarszczyłem brwi. –N-nic. Dlaczego coś miało by się stać?  
- Przecież cię znam jak własną kieszeń. – złapał mnie za ramię. –Nigdy nie śpiewasz, gdy nie musisz. Zawsze cię przekonywaliśmy, byś nam wykonał jakiś twój kawałek, pamiętasz? A było ich tak wiele. Usłyszeliśmy ich może… z siedem. Przyzwyczailiśmy się stopniowo do tego, chociaż cała nasza czwórka, jak i fani na świecie mogliby słuchać twojego anielskiego głosu, wraz pisanymi przez siebie piosenkami non stop – przechylił głowę w bok, uśmiechając się delikatnie.– Nie wiem dlaczego nie pokazujesz światu swoich najpiękniejszych talentów, ale wiem, że gdy jesteś sam i masz chandrę, to właśnie piszesz. Dzisiaj jeszcze miałem okazję Cię usłyszeć. Czy to nie powinien być najlepszy dzień mojego życia?
Zaśmiałem się cicho. Pokiwałem głową. – Tak, tak powinien być – odparłem, po czym dostałem lekko pięścią w ramię. – A to za co?
- Nie bądź taki pewny siebie! – powiedział z uśmiechem.
Otworzyłem usta ze zdziwienia, przekomarzając się z nim. – Przed chwilą sam to powiedziałeś!
- Tylko się z tobą droczę, Boo. Przecież wiesz, że to wszystko prawda.  Ja właśnie dlatego przyszedłem – przygryzł wargę, jakby się zastanawiając. Pokazałem mu ręką, by dokończył. – Usłyszałem jak śpiewasz. T-to było niezłe. Nie chciałbyś tego… no wiesz… Pokazać reszcie? Moglibyśmy jakąś tą piosenkę wykorzystać, jeżeli nie masz nic przeciwko…
Moje trybiki w głowie pracowały na najwyższych obrotach – Umm… Mówisz serio? To znaczy… Naprawdę to było dobre?
Liam uśmiechnął się szeroko – No jasne! Jak najbardziej!  To jak, kiedy mogę liczyć na to, że usłyszą ją reszta zespołu?
- Postaram się jak najwcześniej. – Odparłem, rozgrzewając swoje palce do dalszego tworzenia.  Zauważyłem, że Liam otworzył usta, po czym znów je zamknął, jakby nie będąc pewnym tego, co chciałby powiedzieć. – Co..? – zacząłem.
- Widzę, że coś jest nie tak. Ostatnio wiele grasz – popatrzył na mnie z troską, przygryzając lekko wargę.  Wypuściłem głośno powietrze. Co byłem w stanie mu powiedzieć? Sytuacji z Harrym nawet nie miałem zamiaru wspominać, to tylko nasz, właściwie mój problem. Czy mogę to tak nazwać?
Może raczej… Niechciana miłość.
Niechciana?
Niespodziewana.
Tak. 

Podparłem głowę ręką i podrapałem się  po czole. Jak bardzo mogłem mu zaufać?
Postanowiłem nie ryzykować za nadto.
Odetchnąłem głęboko, nim zacząłem mówić. – Coś jest ostatnio nie tak, jak być powinno z Harrym. Mam złe przeczucia…. – przerwał mi dźwięk esemesa. Szybko chwyciłem za telefon, czytając wiadomość.
‘Kochanie, spotkamy się dzisiaj?’ Eleanor.
Uśmiechnąłem się szeroko. To bardzo miło z jej strony, sam byłem zapracowany, jeszcze ostatnie wydarzenia sprawiły, że nie miałem dla niej czasu. A ona mnie rozumie, pociesza, wybacza. Jest idealna.
Mój osobisty anioł.
‘A może… Może diablica’  -pomyślałem. 

Przypomniałem sobie o Liamie. - Porozmawiamy później, proszę? – rzuciłem w jego kierunku. Uśmiechnąłem się przepraszająco.
- Nie ma sprawy. Daj znać, gdybyś chciał pogadać . – Odpowiedział i dosyć powolnym krokiem wyszedł z pokoju.
Kolejny raz dzisiejszego dnia rzuciłem się na łóżko, z telefonem w dłoni.
‘ Kiedy tylko zechcesz, mam dzisiaj cały dzień wolny xx’ Odpisałem.
Pomyślałem o naszych wspólnych chwilach razem.
O tym, jak pierwszy raz ją spotkałem. Jak pięknie wtedy wyglądała, mimo burzy roztrzepanych loków dookoła głowy, którą nie umiała ujarzmić zwykłymi środkami.  Moja Eleanor w szerokich, szarych dresach i obcisłej białej koszulce, która dopiero zwlekała się z łóżka, gdy ja siedziałem u przyjaciółki, popijając popołudniową, angielską herbatkę.  Moja Eleanor podająca mi rękę na powitanie i przepraszająca za swój wygląd. Moja cholernie seksowna wtedy Eleanor. 
Moja Eleanor.
Mój najdroższy skarb.
Eleanor.
Dźwięk esemesa.
‘Teraz? Mam na ciebie straszną ochotę xx’
-Wow – szepnąłem cicho.  – Wow.
‘Co tylko zapragniesz.  O piątej na Green Street w parku, mała kawa i wracamy do mojego mieszkania? – napisałem w odpowiedzi.
‘Do zobaczenia.’

***********

Nadepnąłem na stokrotkę. Niechcący.  Byłem spóźniony, ale miałem nadzieję, że El mi wybaczy. Wszedłem do parku i zakląłem w myślach na widok tych wszystkich ludzi. Czy tak właśnie wygląda życie przeciętnych osób?
Szukanie odpowiedniego zajęcia przez cały dzień?
 Przystanąłem na moment gdy zauważyłem drobną brunetkę, siedzącą nieopodal fontanny. Miała na sobie miętowe legginsy oraz pasujący, biały top.  Na mój widok uśmiechnęła się  szeroko i podbiegła do mnie, wpadając w moje ramiona.  Wyglądała czarująco.
- Witaj, skarbie. Jak spało się przez te kilka tygodni beze nie? - spytałem żartobliwie, otulając ją ramieniem. Dałem jej buziaka w policzek.  Dziewczyna spojrzała na moją twarz.
- Bardzo, bardzo źle, niewygodnie, samotnie... - zrobiła smutną minkę i wytknęła mi koniuszek języka, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. - Kawa i ciastko?- chwyciła mnie za rękę i skierowała nasze kroki w stronę ulicy. Pierwsza z brzegu knajpka okazała się celem naszej wyprawy. Nie było tu zbyt wielu gości, powietrze pachniało lawendą oraz  jakimś ciastem, na które nabrałem znaczącej ochoty. Zajęliśmy miejsca przy stoliku z samego tyłu, by nie przykuwać zbytniej uwagi. Zsunąłem z nosa ulubione okulary. Przesunąłem palcami wzdłuż szyi i westchnąłem spokojnie. Po krótkiej chwili zjawił się kelner.
-Co podać? - zapytał, wsuwając nam w dłonie menu.  Wyciągnął mały notesik, patrząc na nas wyczekująco.
- Na co masz ochotę, kochanie?- Eleanor popatrzyła na mnie, domagając się odpowiedzi.Zastanowiłem się chwilę, przyglądając się propozycjom.
-Um.. Może...Co to jest 'Tajski raj'? - zapytałem, dotykając palcem atramentu na karcie.
-Mała przekąska. Dosyć słodki deser. - wytłumaczyła spokojnie, na co kelner tylko się uśmiechnął. Wyglądali na dobrych znajomych, chłopak mógł być zaledwie dwa lata starszy ode mnie. Znacząco kiwnąłem głową. - Poproszę to, oraz jakiegoś dobrego drinka. - Eleanor poprosiła o to samo. Kelner odszedł, a ona zajrzała do swojej małej torebki. - Jak trzyma się reszta chłopaków? - uniosła spojrzenie na moją twarz.  Nadąłem policzki, zastanawiając się przez chwilę.
-Całkiem w porządku. Niall przytył, Zayn więcej pali, Liam spotyka się z Danielle,  Harry… Jest taki sam -  spuściłem wzrok na swoje dłonie, ukrywając drobne zażenowanie.
- Ty również się nie zmieniłeś – pokręciła głową ze zrezygnowaniem, wciąż jednak trzymając kąciki warg w górze. To niesamowite, jak bardzo potrafi być urocza. Kelner ustawił przed nami zamówienie.  Jego zapach przyprawił mnie o westchnienie pełne zachwytu.
Miło spędziłem czas w kawiarence.
Moja idealna Eleanor, która zawsze poprawi mi humor.  Idealnie wykorzystany wieczór.
Szybko spostrzegłem, że jest już po ósmej. Poprosiłem o rachunek, położyłem pieniądze na stole i oboje wyszliśmy z kawiarenki. Skierowaliśmy się w stronę domu.
-   Ten esemes… - zacząłem, próbując odpowiednio dobrać słowa. – Wolisz mój pokój czy… Bardziej ekstremalne miejsce?– zapytałem, trącając ją lekko moim ramieniem . Popatrzyła na mnie z wyższością, zmieszanym z rozbawieniem i potargała mi włosy śmiejąc się przy tym głośno. Uśmiechnąłem się szeroko.
- Uspokój się, pokręcony. Najpierw chciałabym zobaczyć resztę twojej zbzikowanej bandy. – odpowiedziała, przytulając się do mnie mocno. Objąłem ją ramieniem. Mimo, że była niższa, czułem jak unosi kąciki ust.
 Ulice powoli pustoszały. Gęsty zmrok otulał natrętnie każdy napotkany drobiazg, a na niebie pojawiło się kilka pierwszych gwiazd. Chłodny wiatr niedbale przeczesywał moje włosy.  Kilka minut później byliśmy już  przed domem.

wtorek, 5 czerwca 2012

Chapter 2. Co będzie dalej?


Jeśli nadal chcesz to czytaj, pamiętaj, że nie biorę odpowiedzialności za dodatkowe urazy i uszkodzenia. Ty to znalazłeś, weź za to odpowiedzialność.
Ostrzegam, to co piszę nie jest do końca normalne, niekiedy o relacjach homoseksualnych.
Właściwie to całe moje zapiski są właśnie o tym.
Właściwie, to nie jestem normalny.
Ugh, kiedyś będzie lepiej?
Tylko ostrzegam
Choć nie zniechęcam
To nadal twoja wola


-Louis… Louis… Obudź się… - usłyszałem ciche jęczenie tuż przy moim uchu. Wzdrygnąłem się.  Do mnie nie mówi się z samego rana.
- Akrwww…  Jeb się…Kimkolwiek jesteś… - mruknąłem cicho i przekręciłem się na drugą stronę. A raczej przekręciłbym się, gdybym miał na co.  Upadłem z cichym jękiem na podłogę. Warknąłem, przecierając wciąż zaspane oczy. Rozejrzałem się po pokoju i zacząłem kojarzyć fakty.
- Dobrze się czujesz?
-C-co?  - spojrzałem w stronę,  z której dochodził głos. - A, Styles. Po jaką cholerę mnie budziłeś? – zapytałem, przybierając groźną minę, co prawdopodobnie w ogóle mi nie wyszło, bo dostrzegłem w jego oczach wesołe iskierki. Harry kucał prawie pod biurkiem, przeglądając jakieś papiery.
Pomachał mi dosyć znajomą, zapisaną kartką papieru. – To twoja piosenka.  A raczej jej część.
Skrzywiłem się lekko. - No i co z tego? Nie powinieneś tego czytać – powiedziałem  i podszedłem do niego wyrywając mu ją z ręki. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Dlaczego nie powinienem?
Podrapałem się po karku, zastanawiając się nad odpowiedzią, którą mógłby zrozumieć. – To moje. – odparłem.
-Po prostu to przeczytałem... Więc mówisz, że nie pokazałbyś mi jej, gdybyś skończył? – powiedział i spuścił wzrok. Cienki chwyt, Styles. Próbujesz sprawić, bym ci w jakiś stopniu współczuł?  Agh, gdzie się podziało moje dobre serce.
- Oczywiście, że nie.   – podszedłem do kanapy i usiadłem na ziemi, opierając się o nią. -Tak właściwie, która jest godzina? 
Zapytałem, choć wcale mnie to nie interesowało. Chciałem zmienić temat.  Odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy.  Czuję stopy Harrego na dywanie. Podchodzi do mnie, siada naprzeciwko.  Patrzę na niego, on na mnie.  Jest taki… rozkojarzony? Tak, to dobre słowo.  Niepewnie podniósł swoją dłoń i wziął ode mnie kartkę z piosenką. O dziwo, nie sprzeciwiłem się. Dlaczego ja to wtedy zrobiłem? Pozwoliłem się mu wpatrywać w moje własnoręcznie napisane słowa.  Kołysał się w przód i tył, siedząc po turecku. Wiedziałem, że się denerwuje, choć nie miałem pojęcia dlaczego.
- A… A masz do tego melodie? – zapytał mnie cicho, kładąc swoją dłoń na mojej łydce, co jakiś czas szarpiąc delikatnie materiał moich dresów. Nie przeszkadzało mi to, było to jakieś przyzwyczajenie. W pewnym sensie lubiłem jego dotyk.
- Do której piosenki? Do skończonej, czy do kilu wersów innej? Gdybyś czytał uważniej, zauważyłbyś, że są tam dwie – wskazałem palcem na oddzieloną linię na papierze. Harry pokiwał głową ze zrozumieniem. – Do którejkolwiek  – Odparł.
Czułem się co najmniej dziwnie. – Tak. Tak mam.
Popatrzył w bok, jakby bojąc się napotkać mój wzrok, lecz za chwile spojrzał prosto w moje oczy. – Czy… Czy możesz mi zaśpiewać? – zapytał mnie cicho, zmieniając pozycję. Teraz siedział obok mnie, opierając się o kanapę.
Zmarszczyłem czoło. – Dlaczego miałbym to zrobić?
- Bo chcę ją usłyszeć.
Wypuściłem głośno powietrze. Nie tego się spodziewałem, ale… - Cóż, to dobry argument. To nie jest jeszcze dopracowane i mogą być pewne ubytki, mogę też nie dobrać dźwięku, bo…
- Po prostu zaśpiewaj, Louis – przerwał mi cicho i poklepał po ramieniu, jakby chcąc dodać otuchy.
Co tu dużo mówić, przekonał mnie, choć sam byłem jeszcze niepewny tej piosenki. – Potrzebuję… Potrzebuję… - rozejrzałem się po pokoju, gdy napotkałem wzrokiem to, czego szukałem. Wstałem, wziąłem gitarę i wróciłem na swoje miejsce. 

Zamknąłem oczy. 

Zacząłem swój mały koncert. 

 http://www.youtube.com/watch?v=RxWEvV9zYj4&feature=relmfu
< tak to sobie wyobrażałam, że tak to właśnie śpiewa. Dlaczego akurat ta? Kocham covery Boyce Avenue, wydaje mi się, że akurat ta piosenka pasuje. >

A hundred days have made me older
since the last time that I saw your pretty face.
A thousand lies have made me colder
And I don't think I can look at this the same.
But all the miles that separate.
Disappear now when I'm dreaming of your face.

I'm here without you baby
But you're still on my lonely mind
I think about you baby
And I dream about you all the time.
I'm here without you baby
But you're still with me in my dreams
And tonight it's only you and me.

Spojrzałem na Harrego. Zamknął oczy, otworzył lekko usta, kołysał się delikatnie w rytm melodii.  Dosyć urocze.
The miles just keep rollin'
As the people leave their way to say hello.
I've heard this life is overrated
But I hope that it gets better as we go.

Przerwałem. Dopiero po chwili popatrzył na mnie. ‘Spóźniony zapłon’ – pomyślałem ironicznie.
-Nie przerywaj! – rzucił gniewnie. Zaśmiałem się cicho i kontynuowałem moją piosenkę.
Od czasu do czasu spoglądam na Harrego. Umysłem jest gdzieś indziej, choć wiem, że uważnie mnie słucha. Zastanawiałem się, o czym myśli. Nadal kołysał się lekko. Nie tykał już moich dresów, choć nadal trzymał dłoń na mojej nodze. Czułem lekkie ciepło w miejscu jego dotyku. 
Śpiewałem cicho, wpatrując się w mojego przyjaciela. Im dłużej zerkałem, tym większy czułem komfort  w moim sercu. 

Agh, wzięło mi się na morale.
Harry oblizał wargi. 

Otworzył oczy, podsunął swoje kolana pod brodę i pochylił głowę, chowając twarz. Rękoma złapał się za włosy, kilkakrotnie nimi ciągnąc.
Ucichłem. Odłożyłem na bok gitarę i przybliżyłem się do niego. Objąłem go delikatnie za kark.
- Co jest, Haz? Jestem aż taki beznadziejny? – zapytałem, czując gulę w moim gardle. To nie tak miało wszystko wyglądać.
Harry wydał z siebie cichy bulkot, po czym siąpnął nosem. Potarł dłońmi o swoje oczy, dopiero później na mnie spojrzał. Zobaczyłem łzę spływającą po jego policzku.
Byłem zszokowany. Nie wiedziałem, że jestem aż tak zły. – Boże święty, przysięgam, że już nigdy nie będę śpiewał – szepnąłem i od razu poczułem jego dłonie na mojej twarzy.  
Popatrzył na mnie gniewnie – NIGDY  więcej tego nie mów! – krzyknął zachrypniętym głosem. 

Byłem coraz bardziej skołowany. Najpierw słucha, potem płacze, na końcu się wydziera. -Ale… No to… Nie rozumiem?
Harry opadł z powrotem na oparcie kanapy. – T-to było piękne. Wspaniałe. Dlaczego ja wcześniej tego nie zauważyłem?
- Zauważyłeś co?
Z pod grzywy loków popatrzył na mnie intensywnie -Jesteś taki idealny, Louis… Chciałbym, byś był moim aniołem stróżem, byś zawsze był ze mną… - spuścił wzrok na swoje dłonie i splótł je ze sobą. Umilkłem na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Przecież jestem. I będę. Już zawsze.   – przytuliłem się do jego ramienia, kładąc na nim swój policzek. Pogładził czule moje włosy.

Czułem się co najmniej dziwacznie, jak małe dziecko. Ale było mi dobrze.
Przesiedzieliśmy tak może z dwadzieścia minut, nic nie mówiąc. Był obok mnie.
Odsunąłem się trochę – Myślę, że czas pokazać się światu, nie sądzisz? – zapytałem. On wyciągnął tylko ręce, z miną Tak bardzo smutną, niczym mały piesek, że wybuchnąłem cichym śmiechem. 
-N-nie, nie chcę. Zostań tu, ze mną – burknął i oparł czołem o moje ramię.  – Kocham cię, Boo – szepnął.  Objąłem jego tors dłońmi, napawając się chwilą. On również mnie objął. Czułem się wspaniale, że ktoś tak mnie docenia. Modliłem się tylko w duchu, by nikt nie wszedł do pokoju. Jeszcze tego mi brakuje. ‘Czy Louis Tomlinson to homoseksualista?’ głosiłyby nagłówki. Nie wiem, czy dałoby się to jakoś sprostować.   Im więcej myślałem, tym bardziej czułem się niezręcznie. 
- Ale… Harry, pamiętasz, ja mam dziewczynę – rzuciłem, wyswobadzając się z jego objęć. Zaśmiałem się nerwowo.
Wypuścił głośno powietrze, wydając siebie cichy bulkot. - To z nią zerwij! Zerwij! – krzyknął, zrywając się z miejsca i gestykulując dłońmi. – Zrób to dla mnie, Louis… Przestań z nią być… 

Otworzyłem usta ze zdumienia. Powoli odwróciłem się w jego stronę, patrząc w te zielone tęczówki, w których malowało się zdecydowanie i jakby… Wstyd.
- Czy ty.. Czy…
-Tak, Louis, dobrze zrozumiałeś.  Kocham Cię, idioto. Kocham Cię od tak dawna, że uczucie to powoli zaczęło rozdzierać mnie od środka, aż w końcu stałem się pustą skorupą, wypełnioną namiętnością do kogoś, kto zupełnie nie jest tego świadomy….  – przerwał na chwilę, biorąc głęboki oddech. -Wszystko zaczęło się około roku temu, gdy zaprosiłeś na randkę Eleanor i ogłosiłeś, że wasza dwójka jest oficjalnie parą. W tamtym momencie, przysięgam, w miejscu, gdzie powinno być moje serce, rozległ się donośny trzask. Wtedy wiedziałem, że Cię kocham. Wiedziałem to chyba od jakiegoś czasu, ale nie byłem ze sobą szczery. Widziałem, jaki jesteś przy niej szczęśliwy i pragnąłem, byś był taki ze mną. By to prze ze mnie na twojej twarzy gościł uśmiech.  Byś to mnie przytulał na powitanie, szeptał miłe słowa….

- Nie. – Przerwałem mu, bojąc się usłyszeć resztę. - To nie może być prawda. Robisz sobie ze mnie jakieś cholerne żarty, tak? Natychmiast skończ! – krzyknąłem i zerwałem się ze swojego miejsca, chcąc jak najszybciej opuścić pomieszczenie. To było dla mnie stanowczo za dużo.
Poczułem jego dłoń na swojej. – Nie… Nigdy więcej się nie odważę. Musisz posłuchać… - Wpatrywałem się w niego gniewnie, choć nie odchodziłem. 

Dlaczego nie odszedłem?
Moje nogi trzymały się mocno ziemi, ale mózg chciał wyjść.

Harry wstał, stając naprzeciwko mnie. Nadal trzymał moją rękę.
-Wiesz jak to jest siedzieć i przyglądać się jak osoba, którą się kocha, obdarowuje tym uczuciem kogoś innego? To koszmar, tyle Ci powiem. Istna tortura. Za każdym razem, gdy Eleanor była w pobliżu, moja głowa chaotycznie pulsowała i czułem się, jakby ktoś kopał mnie milion razy w klatkę piersiową. To nie tak, że jej nie lubię. Jest uroczą dziewczyną, Lou. Cieszę się, że znalazłeś sobie kogoś takiego, jak ona. Może przemawia przeze mnie zazdrość, ale czuję, że ja sam mógłbym Cię lepiej traktować. Zawsze byłbym przy Tobie, na dobre i na złe. Zawsze.  Louis – zwrócił się do mnie  i podszedł tak blisko, że niemal stykaliśmy  się torsami. Po wpływem  niewyczuwalnego dotyku instynktownie odsunąłem  się od bruneta i wpadłem na ścianę, która była za mną. - Proszę cię, nie po to się tyle starałem żebyś ty mi tu teraz mówił wszystko na nie, jasne? - westchnął lekko i  zbliżył się do mnie próbując  pocałować.  Odepchnąłem go mocno.  Cały wrzałem w środku.
- Jesteś nienormalny! Nie jestem gejem, Styles! To jest… Powinieneś się leczyć! Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj, ostrzegam cię – powiedziałem i skierowałem się ku drzwiom. Jednak zanim je przekroczyłem usłyszałem ‘Jeszcze zmienisz zdanie, obiecuję’ Harrego. Trzasnąłem mocno drzwiami. 

Moja wściekłość sięgała granicy zenitu. Jeszcze trochę, a zacząłbym  wrzeszczeć. 

Osunąłem się na ziemię, chowając twarz w dłoniach. Wyrywałem włosy z głowy. Krzyczałem w środku. Coś rozdzierało moje wnętrze. Byłem skurwielem bez uczuć, dobrze zdawałem sobie z tego sprawę.  W tej chwili nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Nie kontrolowałem moich ruchów, serce biło oszalałe. Za dużo emocji, to wiedziałem. Uczuć, do mojego najlepszego przyjaciela. Kim jest teraz? 

Co będzie dalej?


 ---------
Proszę, komentujcie. Chcę wiedzieć, czy mam kontynuować to opowiadanie, czy skończyć z pisaniem jak najszybciej :3